środa, 17 grudnia 2008

LACRIME


Wtedy był płacz. A poza płaczem nie było nic, bo łzy żałosne wypełniały me ciało i duszę i serce i umysł i każdy mój oddech. Płakały oczy moje, a dusza moja wyła swym niesłyszalnym głosem. Na łóżku byłem ja. W pościeli mokrej od łez. A ból duszy skręcał moje ciało. Schowany pod kołdrą udawałem przed światem, że mnie nie ma. Chciałem, by to moje zniknięcie ukazało światu, że w ciele, które zwijało się z cierpienia duszy, nie ma już życia. Jak kogut, który bez głowy biega po obejściu, zanim wszystkie jego nerwy utracą sygnał do działania, tak moje ciało drżało jeszcze, pierś moja poruszała się trupim oddechem, mięśnie, miast poddać się śmiertelnemu uwiądowi, zaciskały się z bólu. Lały się tedy łzy, a oczy me dziwiły się ich nieprzerwanemu strumieniowi. 
Nastał jednak czas, gdy i łez zabrakło. Jak burza bez deszczu. A płacz bez łez nie daje duszy wytchnienia. Nawet więc płakać nie mogłem, a moimi zwłokami targała rozpacz, tak jak wiatr targa piaskami w pustynnych krainach. Modliłem się zatem o desz. I deszcz spłynął do moich oczu po raz wtóry tysiącami łez. A łzy tego deszczu nie przestały już padać i do dzisiaj zraszają ziemię pod moimi stopami. Wszędzie gdzie zjawi się moje ciało i moje serce i dusza moja znękana, ziemia u mych stóp zostaje uświęcona łzami płaczu za tym, którego czekam.

Brak komentarzy: