czwartek, 11 grudnia 2008

DZIADY

Szlag mnie dziś trafił po raz kolejny. Idę ci ja udręczony ulicą, kontempluję moją nieszczęśliwą miłość i marność mego żywota...idę tak i idę, aż w pewnym momencie widzę tzw. dziada, czyli żebraka (nie mylić z bohaterem incydentu "spieprzaj dziadu"). Widzę, że dziad się już na mnie szykuje, zbiera się na odwagę, zaraz nieborak do mnie przystąpi. Nie mam tego szlachetnego zwyczaju obdarowywania wszystkich potrzebujących. Dziad jednak tak poczciwie mi się jawił, że gotów byłem od mych przyzwyczajeń odstępując, sięgnąć do sakiewki. Podchodzi tedy - jak to przewidywałem - dziad, a usta rozwarłszy, tak do mnie rzecze: "Przepraszam, czy mógłby mnie pan wspomóż?". Tak ekscentryczną bezokolicznika formę usłyszawszy, porzuciłem czym prędzej ów niedojrzały i jakże nieprzemyślany zamiar podzielenia się z dziadem moimi finansami. Rozżaliłem się jednak wielce i zasmuciłem nad smutnym losem naszego ojczystego języka, którym z taką trudnością wielu z nas przychodzi władać. 

Czy doprawdy Polak musi skończyć 3 fakultety i parę specjalistycznych kursów, żeby zacząć wreszcie mówić pomóc zamiast pomóż i wziąć zamiast wziąść? Jakimi młotami trzeba ludziom tłuc do łbów, żeby mówili piętnaście, a nie pietnaście, albo - o zgrozo! - pientnaście?!...i żeby zrozumieli, że mówi się został kupiony, albo był kupowany, a nie został kupowany?! Wkurzam się tak niemal każdego dnia. Toż to prymitywizm niesłychany nie umiec poprawnie budować podstawowych wypowiedzi w języku ojczystym. Co za ludzie! A dziad - jak się okazuje - jest dziadem, ale w innym wymiarze.

Bez sensu ten wpis, ale jakoś się musiałem wyżalić

Brak komentarzy: