środa, 24 grudnia 2008

WSZYSTKIM


Wszystkim zaschniętym w smutku,

Wszystkim samotnym,
Wszystkim tym, na których każdego dnia zasklepia się nowa warstwa lipidowej skorupki łez,
Wszystkim zbolałym,
Wszystkim tym, którzy czekają w nadziei wiedząc, że się nie doczekają,
Wszystkim opuchniętookim,
Wszystkim zrozpaczonym,
Wszystkim nam życzę,
Aby te parę radosnych dni minęło jak najszybciej, nie pozostawiając tępym dłutem na duszy naszej zoranej kolejnych śladów rozpaczy,
Aby życzliwe uśmiechy i wszechobecna radość nie unaoczniały jeszcze bardziej kontrastu między nimi, a nami,
Aby radosne świętowanie szybko przeminęło i pozwoliło nam powrócić do codzienności, w której nie odczuwamy aż tak intensywnie braku tego kogoś,
Aby było jak najmniej momentów, które skłonią nas do kontemplacji naszej samotności,
Aby splecione dłonie zakochanych przechodniów nie rozrywały naszych serc na strzępy
I by nie bolało aż tak bardzo

środa, 17 grudnia 2008

LACRIME


Wtedy był płacz. A poza płaczem nie było nic, bo łzy żałosne wypełniały me ciało i duszę i serce i umysł i każdy mój oddech. Płakały oczy moje, a dusza moja wyła swym niesłyszalnym głosem. Na łóżku byłem ja. W pościeli mokrej od łez. A ból duszy skręcał moje ciało. Schowany pod kołdrą udawałem przed światem, że mnie nie ma. Chciałem, by to moje zniknięcie ukazało światu, że w ciele, które zwijało się z cierpienia duszy, nie ma już życia. Jak kogut, który bez głowy biega po obejściu, zanim wszystkie jego nerwy utracą sygnał do działania, tak moje ciało drżało jeszcze, pierś moja poruszała się trupim oddechem, mięśnie, miast poddać się śmiertelnemu uwiądowi, zaciskały się z bólu. Lały się tedy łzy, a oczy me dziwiły się ich nieprzerwanemu strumieniowi. 
Nastał jednak czas, gdy i łez zabrakło. Jak burza bez deszczu. A płacz bez łez nie daje duszy wytchnienia. Nawet więc płakać nie mogłem, a moimi zwłokami targała rozpacz, tak jak wiatr targa piaskami w pustynnych krainach. Modliłem się zatem o desz. I deszcz spłynął do moich oczu po raz wtóry tysiącami łez. A łzy tego deszczu nie przestały już padać i do dzisiaj zraszają ziemię pod moimi stopami. Wszędzie gdzie zjawi się moje ciało i moje serce i dusza moja znękana, ziemia u mych stóp zostaje uświęcona łzami płaczu za tym, którego czekam.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

ROK TEMU


To było dokładnie rok temu. Ciężkie, ołowiane chmury, które od pewnego czasu zbierały się nad nami, rozrzedził powiew świeżego powietrza. Pojaśniały. Nagle, niespodziewanie, jeden po drugim, zaczęły się przez nie przedzierać ciepłe promienie słońca.
Spotkaliśmy się na lotnisku. Przyszedł trochę spóźniony. Ja już na niego czekałem. Od razu zobaczyłem go wśród pasażerów wysiadających z autobusu. Samolot trochę się spóźnił. Wreszcie wystartowaliśmy. Najszczęśliwszy tydzień mojego życia, spędzony w moim ukochanym miejscu z osobą, którą kocham najbardziej na świecie. Każdego dnia pojawiały się nowe promyki. Z dala od polskiej rzeczywistości coraz bardziej się otwierał. Nie musiał się obawiać tak, jak tutaj. 
Często, wspominając szczęśliwe chwile z przeszłości, ludzie mówią, że wówczas nie doceniali szczęścia, które było im dane, albo że nie zdawali sobie z niego sprawy. Ja doceniałem. Każdą chwilę, każde spojrzenie, uśmiech, dotyk. Każdy pocałunek. Każde zdrobnienie i pieszczotliwy zwrot, którego użył w odniesieniu do mnie. Doceniałem to. Celebrowałem każdą chwilę. Uwierzyłem w szczęście...na chwilę. Został mi dany tydzień szczęścia, po to, abym mógł bardzo dokładnie i namacalnie poczuć nieszczęście, które miało mnie później spotkać.
Bardzo go kocham.

niedziela, 14 grudnia 2008

MOMENTY CHWAŁY


Są takie momenty w roku, które zwykliśmy spędzać z najukochańszymi osobami. To urodziny, święta, momenty, w których odnosimy jakieś sukcesy. Być może często więcej radości sprawia nam świętowanie naszego sukcesu z kimś bliskim, kto się z niego cieszy razem z nami, niż same wymierne korzyści z sukcesu płynące.
Dlatego właśnie nienawidzę tych chwil - chwil, które spędzamy z tą jedyną osobą i których ja nigdy nie mam z kim spędzić. Sukcesy, z których mam się cieszyć w samotności, co ostatecznie raczej podcina mi skrzydła, niż raduje. Nienawidzę tych momentów chwały, w których zostaję sam ze sobą. Uciekam przed sukcesami, by te nie pokazały mi po raz kolejny w sposób dobitny jak bardzo jestem samotny. Sukces, którego nie można świętować z ukochaną osobą, staje się klęską.

czwartek, 11 grudnia 2008

DZIADY

Szlag mnie dziś trafił po raz kolejny. Idę ci ja udręczony ulicą, kontempluję moją nieszczęśliwą miłość i marność mego żywota...idę tak i idę, aż w pewnym momencie widzę tzw. dziada, czyli żebraka (nie mylić z bohaterem incydentu "spieprzaj dziadu"). Widzę, że dziad się już na mnie szykuje, zbiera się na odwagę, zaraz nieborak do mnie przystąpi. Nie mam tego szlachetnego zwyczaju obdarowywania wszystkich potrzebujących. Dziad jednak tak poczciwie mi się jawił, że gotów byłem od mych przyzwyczajeń odstępując, sięgnąć do sakiewki. Podchodzi tedy - jak to przewidywałem - dziad, a usta rozwarłszy, tak do mnie rzecze: "Przepraszam, czy mógłby mnie pan wspomóż?". Tak ekscentryczną bezokolicznika formę usłyszawszy, porzuciłem czym prędzej ów niedojrzały i jakże nieprzemyślany zamiar podzielenia się z dziadem moimi finansami. Rozżaliłem się jednak wielce i zasmuciłem nad smutnym losem naszego ojczystego języka, którym z taką trudnością wielu z nas przychodzi władać. 

Czy doprawdy Polak musi skończyć 3 fakultety i parę specjalistycznych kursów, żeby zacząć wreszcie mówić pomóc zamiast pomóż i wziąć zamiast wziąść? Jakimi młotami trzeba ludziom tłuc do łbów, żeby mówili piętnaście, a nie pietnaście, albo - o zgrozo! - pientnaście?!...i żeby zrozumieli, że mówi się został kupiony, albo był kupowany, a nie został kupowany?! Wkurzam się tak niemal każdego dnia. Toż to prymitywizm niesłychany nie umiec poprawnie budować podstawowych wypowiedzi w języku ojczystym. Co za ludzie! A dziad - jak się okazuje - jest dziadem, ale w innym wymiarze.

Bez sensu ten wpis, ale jakoś się musiałem wyżalić

środa, 3 grudnia 2008

MELIBEA - TAJEMNICA SZCZĘŚLIWEJ MIŁOŚCI

Pewna moja koleżanka, fanatyczka dzieł literatury starodawnej, których - oprócz niej - nikt na trzeźwo nie czyta, jeśli nie musi, opowiedziała mi ostatnio o swojej nowej fascynacji, "La Celestina". Nie będę oczywiście streszczać całej fabuły, ale coś opowiem, bo to ciekawe. Pojawia się tu Calixto, młodzieniec zakochany z wzajemnością w Melibei. Wydawać by się mogło, że szczęście mają jak w banku, podobnie jak wówczas, kiedy my myślimy, że będąc zakochani z wzajemnością, mamy już zapewnione powodzenie. Calixto jednak zachował się "nie po kolei", zbyt szybko poinformował swą wybrankę o tym, co do niej czuje - ominął zatem bardzo ważny etap, w którym on on powinien dawać jej do zrozumienia, że coś do niej czuje, ona zaś winna udawać, że tego nie widzi. Zaskoczona takim rozwojem sprawy Melibea wkurzyła się na Calixta...i tu zaczynają się problemy.
Wydawać by się mogło, że to takie starodawne zasady i modele postępowania, ale czy przypadkiem nie jest tak, że mamy pewne bardzo sprecyzowane oczekiwania co do rozwoju naszych relacji i - nawet jeżeli kochamy z wzajemnością - bardzo mocno trzymamy się naszych wizji i źle przyjmujemy wszelkie odbieżności od nich?
Smutna prawda jest taka, że nie wystarczy, byśmy kochali z wzajemnością. Większym problemem jest to, aby obie strony kochały w ten sam sposób, takim samym rodzajem miłości, tymi samymi wzorami, schematami (choć durnie to brzmi w odniesieniu do miłości), by miały w stosunku do miłości takie same potrzeby i oczekiwania, by nasza miłość nie przerastała lub nie przerażała osoby, którą kochamy. Być może to właśnie jest wytłumaczenie sytuacji, w których oboje partnerów chce dobrze, a mimo to wychodzi raczej marnie.